Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 161.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na tém jak czar bywał rzucony i jak mógł być zdjęty. Stare baby posądzane o uroki niemiłosiernie chłostać kazał, szczególniéj gdy krowy mleko traciły, po czém zawsze udoje wracały obfite.
Czeladź trzymał w strasznéj surowości, i za przewinienia karał bez miłosierdzia, ale gdy się do kogo przywiązał, niepomiernie dlań był łaskaw i wiarę dawał do zbytku. Człek był, mimo zbliżającéj się lat setki (liku właściwie dobrze nikt nie wiedział), dosyć jeszcze krzepki, na umyśle rzeźwy i stare rzeczy pamiętający doskonale. Trzymał się pono tém, że się ciągle ruszał, bo we dnie rzadko się kiedy zdrzémnął, a nocą zbudziwszy się przytomność natychmiast miał całą i wiedział co się z nim działo. Gdy spał, Hyż i chłopiec siedzieli przy nim nieodstępnie i czuwali.
Wiosennego poranku właśnie Odolaj z chłopcem i Hyżem swój gród obchodzili wedle zwyczaju, a słońce przygrzewać zaczynało, gdy, zatrzymawszy się na wałach, stary ucha nastawił.
Wiatr wiał od dalekich borów, nic prócz niego słychać nie było, ale starego uszy daléj jakoś sięgały, bo ręką wskazując chłopcu w stronę, w którą się gościniec daleko ciągnął przez pola, kręcąc między łączkami i rolami, zapytał:
— Ty, słysz! co tam widać?
— Nic, miłościwy panie — rzekł chłopak.
— Ślepyś i ty, czy co! patrz na gościniec, trutniu, wyrap oczy!