Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 163.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! panie — dodał — jeden z czeladzi na ręku sokoła trzyma.
— To nasi — mruknął stary — Jastrzęby jechać muszą.
W istocie garstka ta zbliżała się ku staremu zamczysku i coraz ją lepiéj rozeznać było można. Na dwu jadących przodem błyszczały zbroje, na koniach téż widać było świecideł dużo, wyglądali z pańska i czeladź odziana była dostatnio.
Gdy stary Odolaj przekonał się iż na zamek zawracali, zszedł z wałów i pospiesznie do izbicy powrócił, nie chcąc w podwórcu gościom zabiegać drogi.
Izba, w któréj siadywał, mało się różniła od wieśniaczéj, choć od zwykłéj świetlicy była większą. Od dymu ściany jéj drewniane całe się oblokły świecącą brunatną powłoką. W górze na belkach wisiały zioła różne, odpędzające uroki, służące dla zdrowia lub przyniesione dla woni. Bystrzejsze oko mogłoby było w ciemnych zakątkach za belkami dostrzedz pochowanych bałwanków, niezgrabnych, drewnianych, których wyrzucić precz nie miano odwagi.
W okół przy ścianach biegły wązkie i twarde ławy, a przy drzwiach tuż stało wiadro z wodą świeżą i czerpakiem. Półki grube po nad ławami poczepiane u góry, zastawione były całe naczyniem różném, w większéj części glinianém i drobném sprzętem, tak aby stary mógł ręką sięgną-