Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 172.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ległe kazano im tu i owdzie zakazywać, bo ich wiele do skarbu nie poodwożono, a król obficie rzucając złotem, dużo téż go potrzebował. Posługa ta nic w sobie nie miała upokarzającego, Stary téż nie rzekł już nic, pomruczał coś sam do siebie i spytał:
— Głodniście może?
Dali na to odpowiedź obojętną.
— A juści was Tyta ztąd nie puści nienakarmionych — rzekł łagodniéj, a chłopca posłał téż aby konie napasiono.
Natychmiast Tyta strawę podawać kazała, prostą, taką jaką dla wszystkich zgotowaną mieli. Przyniosły ją dziewki na misach glinianych, z łyżkami drewnianemi i na stole postawiły.
Kazano chłopcom siadać i jeść, co téż dopełnili z ochotą, radzi, że się łajanie i gniewy skończyły. Stary o ten sam stół oparty, głosem już znacznie zmienionym, spokojniejszym, rozpoczął wypytywać o dwór i króla.
Dobrogost, który jak wszyscy Boleszczyce, przywiązany doń był, źle mówić nie mógł.
— Pan dla nas jest dobry — odezwał się — o lepszego trudno, dla swéj drużyny nic nie żałuje, ale nieposłuszeństwa w nikim nie ścierpi, buty nie zniesie od nikogo, choćby jak on królem był.
— Takim ci on był od początku — zawołał Odolaj. — Pamiętają jak owemu kniaziowi co go