Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 020.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

świętego i spełnianych w nim gwałtów — należało obronić świętość od skazy, a chrześcian od zgorszenia.
Pomodliwszy się szedł biskup ku drzwiom wyłamanym, stojąc popatrzał na nie chwilę, i, nieunikając już spotkania, zwykłą drogą, w towarzystwie duchownych na Skałkę się udał.
Przed kościołem gawiedź tylko gromadziła się ciekawa, która śledziła w twarzy biskupa czy uląkł się groźby, ale nie wyczytała z niéj nic więcéj nad ten sam spokój i powagę, jakie ją zawsze oblekały.
Rozstąpili mu się wszyscy idącemu, mimowoli kilku czapki podniosło a głowy zniżyło, ubogi tłum cisnął się do ręki i błogosławieństwa. — Z orszaku królewskiego nie było już tu nikogo.
Bolesław na błonia pociągnął ze psy i sokoły. Władysław pod tę porę był u matki.
Biskup bez przeszkody żadnéj dojść mógł do domku na Skałce, lecz zaledwie się tu znalazł i wszedł do komory, w któréj większą część dnia na czytaniu ksiąg przepędzał, gdy znać dano, że Władysław przybył i posłuchania się doprasza.
Z całego rodu, jeśli nie najmilszym, to najmniéj wstrętliwym był biskupowi Władysław i Światawa.
Książę ten cichy, skromny, pobożny, choć w młodszym wieku dość swobodne wiódł życie, nie stosując się do przepisów Kościoła, a naśladując