Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

aby odetchnąć. — Przez puste podwórza poszedł tak sam, psy tylko wierne ciągnęły za nim, to podbiegając, to stając, jak niepewne czy mu towarzyszyć miały. Król szedł niewiedząc dokąd i dlaczego, szedł aby iść, aby się poruszać, by oddychać i w miejscu myślami nie skostnieć i nie zdrętwieć.
Noc była ciemna, ale na tle jéj rozeznać było można budowy zamkowe, które stały jak uśpione w mrokach. — Znużony pochodem gwałtownym a bez celu, król razy kilka obiegłszy dziedzińce, stanął wreście i podniósł oczy aby dostrzedz gdzie się znajdował.
Przed sobą rozpoznał kościół i drzwi, które z rozkazu jego wyłamali służalcy. — Podwoje już dźwignięte, stały w miejscu zaparte znowu, ale na nich widać było jaśniejsze ślady włamania świeżego na zczerniałym drzewie nawet wśród mroku łatwo dające się rozeznać.
Były to jakby rany świeże na ciele świątyni.
Król podniósł na nie oczy, wlepił je i pozostał tak, ręce założywszy, naprzeciw żelazem okutych podwojów — w myślach jakichś zagłębiony.
O te drzwi zaparte, pokaleczone miała się rozbić cała siła jego i potęga. — Obalił je, powstały, stanęły i znowu żelaznemi obręczami ujęte, zamykały mu drogę.
Niemogąc od nich oczów oderwać król długo pozostał tak niemy, gniewny, prawie nieprzytomny.