Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 038.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

On co wielkiego swego imiennika chciał naśladować i prześcignąć, wspomniał jego Szczerbiec i Złote Bramy i tamte wojny i swoje. Jakże mu doń było daleko!. — Tu jednym jeden człowiek stał przeciw niemu, śmiał mu wydawać wojnę i urągać się jego potędze. — Miałżeby to ścierpieć ten co rozdawał korony i na tronach osadzał?
Dniało już gdy król na zamek wolnym krokiem raczéj znużony niż uspokojony powrócił.
Ludzie budzili się tu teraz ze wspomnieniem wczorajszéj trwogi wstając i z przestrachem wychodząc przeciw sobie, jakby ta noc zmieniła wszystko i nowych stworzyła ludzi. Patrzali sobie w oczy milczący, niepewni, wahający się powątpiewając czy życie wczorajsze na nowo się mogło rozpocząć.
Wielu bojaźliwszych z wieczora już dwór opuściło ukradkiem, inni powymykali się z rana.
O zwykłéj godzinie jednak usłyszano na Skałce dzwonek wołający na mszę świętą. Na zamku kościół pozostał niemy i zaparty.
Służba czekała rozkazów.
Późniéj niż innych dni, król na nią zawołał. — Boleszczyce wszyscy i dworska czeladź znalazła się na miejscach zwyczajnych. Gdy weszli odzianym go już znaleźli i zbrojnym, z twarzą groźną, bladą, ale wielką mocą nad sobą, jakby uspokojoną. Wnet posypały się rozkazy i pytania, jak