Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nawet obnażone miecze. Garstka téż ziemian nieulękniona podniosła dłonie i dobyła żelaza. Tak łajać się nawzajem i bezczeszcąc minęli, a król pędził daléj.
Na zamku po wyjeździe królewskim cicho było. W komnatach dwu królowych, jak wczoraj płacz ciągły i modlitwy. Babka i matka tuliły przerażonego Mieszka, któremu wytłómaczyć nieśmiały i niemogły co się stało, ani wyjawić co groziło. Obie powtarzały że ani w Kijowie, ni na Rusi nigdyby takich dni nie przeżywały. Z rana wysłała królowa dworzanina do księdza staruszka, który zwykle u niéj modlitwy odprawiał i nauczał religii królewicza. Ale z rana nie znaleźli go nigdzie ludzie i nie wiedziano gdzie się znajdował.
Był to Benedyktyn, mnich już podeszłego wieku, włoch, który z pierwszemi jeszcze księżmi w Tyńcu się osiedlił, a po zburzeniu klasztorku za Masławowskich czasów, schronił się do Krakowa.
Staruszek wyuczył się był języka, i dawnoby napowrót przyłączył się do swéj braci, którą Kaźmirz do Tyńca znowu sprowadził, a Bolesław sam osadził w Mogilnie, gdyby królowa, nawykła doń, dla syna go nie zatrzymała.
Obcy krajowi, w którym długie i ciężkie przebył lata, zatopiony w modlitwie a zarazem kunsztmistrz, bo obrazy świętych na cześć i chwałę Bożą do kościołów przedziwnie malować umiał.