Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 084.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tych co wam służą wiernie. Wyrzekliśmy się swoich dla ciebie a z drogi już się nie zawróciemy.
Król, nie odpowiadając mu na Dobrogosta nastąpił.
— Coś ty przywiózł!
— Z czémem jechał z tém wróciłem, rzekł zapytany — niema tam o czém mówić, zjemy co nam zgotowano, nie dzieląc się, bo niesmaczna strawa. — Miłościwy pan tyle powinieneś wiedzieć, że zdrajcami nie będziemy.
Król zmierzywszy ich oczyma, zawołał:
— Za wierność waszą — weźmiecie co zechcecie, choćby pół królestwa mojego.
W tém Borzywój mu się do kolan pokłonił i rzekł z wymówką.
— Miłościwy panie, a coby taka wierność była warta, za którą płacić potrzeba.
Król zmilczał, uderzył go tylko po ramieniu, a Borzywój ośmielony, począł stanąwszy przed nim.
— Dajcie słówko rzec, miłościwy królu — a nie gniewajcie się.
Na zamku prawda wesoło, a no pod zamkiem groźno. Ziemianie się kupią. Biskup nie śpi, rycerstwo się zbiera — nas garść — nas garść.
Król się do tłumu i czerni odwrócił i rzekł wskazując nań.
— Posłuchajcieno jak ta sroka skrzeczy! — Policzcie no tych druhów moich co tam siedzą — albo to oni rąk nie mają jak ziemianie? — A ma-