Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 089.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się dobijać zaczął. Rachował na to może iż biskup posłyszy stukanie. — Powtórnie ukazał się ten sam kleryk ze starszym duchownym, który rozwarłszy drzwi, groźnie przybysza precz gonić zaczął.
— A nie pójdziesz ty mi ztąd zaraz — a nie pójdziesz!. Precz — precz!
— Ja z biskupem mówić muszę — odparł stanowczo młody chłopak.
Był to z Boleszczyców najmłodszy Andrek.
Spierali się tak głośno u drzwi, bo uparty chłopak nietylko ustąpić niechciał, ale prąc drzwi, zamykać ich nie dawał, gdy wreście wrzawą tą ściągnięty sam biskup się ukazał.
Kleryk i ksiądz zwróciwszy się doń, tłómaczyć mu poczęli co za człowiek był, i dla czego mu wnijście tamowano, gdy Andrek gwałtem prawie się wparłszy do srodka, sam stanął przed biskupem.
— Ojcze miłościwy, rzekł prędko, jeżelim się tu przyjść ważył, to nie w złéj myśli — pozwólcie mi powiedzieć słowo.
Biskup milcząc wskazał mu na drzwi i sam go poprzedzając, wszedł do izby.
— Czego chcesz? zapytał.
Andrek, który pobożny był — pokląkl przed nim.
— Ojcze mój! począł. — Uczyniliście już z królem panem naszym coście pożądali, litość miejcie nad nim i nad sobą. — Jutro rano, każcie