Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żelazem! — Miałbym się ulęknąć pogróżek jego i waszych. Chłopcze, małego serca i ducha, dobrym chcąc być, grzesznym jesteś. Ja nie człowieczą siłą, ale prawicą Wszechmocnego z nim wojuję.
Cóż on mi uczynić może? — Choćby krew moją przelać miał, tryśnie ona na niego i na plemie a ród jego. — Mnie da życie wiekuiste, a jemu — śmierć i potępienie.
Andrek drżał widząc biskupa w uniesieniu, niemal gniewnym i strasznym. Nieśmiał już mówić, wzrokiem błagał go tylko.
— Ojcze, zawołał wreście, głosem cichym — ojcze. — Król się może opamiętać gdy z gniewu ochłonie! — Pierwszy w nim ogień najstraszniejszy. Dziś w srogiéj jest zapamiętałości, — po ojcowskuby było ustąpić mu.
— Jam mu już nie ojcem, ani on mi dziecięciem, zawołał biskup unosząc się coraz bardziéj i palcem na zamek wskazując. — Nie jest już ani królem waszym, ani bratem niczyim, bo przestał być synem Ojca naszego Jezusa Chrystusa i matki naszéj, Kościoła świętego. Zwierz to dziki i wyuzdany, bez opamiętania i rozumu.
Wyrok ten jak piorun padł na Andrka, który stał blady, ręce załamał i bezprzytomny palce sobie wykręcał, niewiedząc co począć. Chciał iść już, w tém biskup, który się parę razy przeszedł