Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

po izbie, stanął naprzeciw niego, popatrzał nań z politowaniem i począł mówić powoli.
— Wy wszyscy, słudzy jego, co przy nim stoicie, co z nim jeszcze trzymacie, patrzcie abyście z nim razem w bezdno piekielne i paszczę szatana nie poszli. — Dlaczego nieodstąpiliście go! Wy to, wy; niemacie miłosierdzia nad nim i gubicie go. Gdyby co żyje odeszło od niego, gdyby jak od trędowatego pierzchnęli wszyscy, tedyby się może opamiętał i pokutował. — Dla czego stoicie przy nim?!
Andrek odpowiedzieć nie śmiał. To z czém przyszedł dokonane zostało, — nie przyniósłszy skutku, niemógł już nic więcéj nad to, musiał powracać z przerażeniem myśląc o tém co jutro przyniesie, straszny ranek jutrzejszy.
Prośba moja o zmiłowanie daremna — rzekł chłopak smutnie, niech się więc stanie co Bóg przeznaczył.
Biskup go ręką tylko odprawił.
— Stanie się co powinno — rzekł a zaprawdę, nie godzi się mnie, ani cofnąć, ani ustępować, ani godziny odkładać, ani okazać jakobym się go lękał.
Wychodził Andrek, gdy w progu ukazał się stary benedyktyn O. Otton, kapelan królowéj, który wybierał się do Mogiły.
Wielisława dowiedziała się od sług sobie wiernych, że król nazajutrz na Skałkę się wybierał.