Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 097.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Dzień wschodził chmurny, z niebem mglistém, z światłem ołowianém, powietrzem chłodném, słońce mu przyświecać niechciało..
W progach dworca stała kupka Boleszczyców, na któréj twarzach widać było jakby na śmierć iść mieli i stracenie. Bledzi byli, drżący, niemówił żaden słowa. Jedni stali jak kamienni nie poruszając się długo, jakby zapomnieli że żyli; drudzy targali się z niepokojem chodząc, z oczyma w ziemię wlepionemi.
Na pierwszy głos dzwonka kościelnego na Skałce, Andrek który stał pod ścianą, upadł na ławę i zakrył sobie oczy. Inni wyprężeni słuchali, ku sieniom spozierając zkąd król wynijść miał.
Nakazaném było dać znać gdy się da słyszeć dzwonek — nikt jednak ani myślał spełnić rozkazu... Woleli karę znieść niż mu zwiastować ten głos, co im brzmiał jak pogrzebny dźwięk...
— Usłyszy sam król — powiedział starszy Borzywój — znać tak losy chciały, nie dojdzie go on? — niech się dzieje co chce!!