Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kryte, nigdzie ani krzewiny. Krysta zerwała się i biédz poczęła co sił ku zaroślom.
Uciekając posłyszała za sobą tentent konia, jeździec jakiś ją doganiał, dopędził i nagle za suknię pochwycił. Krysta zachwiała się i upadła na wznak, płachty któremi głowę miała obwiązaną, rozpadły się i twarz jéj odkryły.
Dwa razem krzyki ozwały się z piersi dwojga, krzyk radości i trwogi, nad nią stał Mścisław.
Przeczucie jakieś pognało go za uciekającą niewiastą.
— Krysta! — zawołał głosem pełnym boleści, Krysta!
Ona omdlała leżała na ziemi, blada jak trup, a gdy Mścisław ocucił ją nareście, rzuciła nań wzrokiem obłąkanym, zawołała.
— Krew! — i zemdlała znowu.
Mścisław, choć rycerz i mąż wielkiéj siły, oczy miał łez pełne.
Nigdy on uwierzyć niechciał, ażeby płoche to serce odwrócić się miało od niego, rozmiłowany był w niéj zawsze; nawet gdy uwieszona na ramieniu króla wypowiedziała mu wiarę i w tém jeszcze widział tylko kłamstwo dla ocalenia mu życia popełnione.
Odzyskać swą Krystę, pragnął najgoręcéj — namiętność jego była ślepą. Rozradowany więc tém co za cud prawie uważał, jak matka troskliwie około niéj chodząc, począł ją cucić i tulić.