Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 130.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

po miastach, próżno się domagał spowiedzi, ślubów, pogrzebu.
Księża się przed nim zamykali.
Spróbował król wysłać zaufanych do Poznania, do Gniezna, do Płocka, do Wrocławia, wzywając aby się doń zjechali biskupi; wszyscy mu jedną dali odpowiedź, iż zabójcy i świętokradzcy za pana znać niechcą, ani głów na miecz jego narażać. Odpowiedzi przychodziły mniéj więcéj zgodne, łagodniejsze lub ostrzejsze — odmowne wszystkie.
Uśmiechem złym król pokrywał gniewy; ramionami potrząsał i wiódł życie po staremu, nie zważając na nic. Tylko na zamku z dniem każdym było samotniéj a i ludu prostego trudno zwabić, jadłem i napojem.
Przy nim stała wierną tylko ta gromadka Boleszczyców, co się na wszystko poświęciła, byle dochować wiary; dwie królowe i Rusini ich dworu. Zamek jak wyspa na morzu stał odosobniony od świata. Kto w nim mieszkał do tego już w końcu mówić niechciano i siąść z nim do jednego stołu, ani mu ręki podać nikt się nie ważył.
Bezsilny gniew króla rozbijał się o milczący, zimny opór kraju. Nie napastował nikt, lecz nikt nie chciał go. Dnie bez końca długie, milczące, straszne, wlokły się na Wawelu, co gorsza, bo bez jutra.