Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 142.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

straszne, o jakichś napaściach, zdradach, rzezi i zemście. Niejedną noc dwie panie przeklęczały przed obrazami świętemi, modląc się i oczekując śmierci. Po kilkakroć młoda królowa na klęczkach namawiała Bolesława do ucieczki; król ze śmiechem przyjmował namowy i nie odpowiadał na nie.
Stara matka tylko milczała, ta, jak syn, nie chciała się dać wygnać i gotową była czekać na los jaki ich mógł spotkać, nie ruszając się z zamku.
— My tu panami, mówiła — król namaszczony i koronowany, nic mu uczynić nie mogą. Choćby poszli ztąd wszyscy, ja się nie ruszę, tu umrę — nikt mnie palcem tknąć nie będzie śmiał.
A gdy Wielisława tuląc syna, w imie dziecięcia się odzywała, nawet to nie poruszało babki: stawała zamyślona, pewna siebie, niezłamana i powtarzała:
— Róbcie wy co chcecie, ja tu umrę, ja się nie ruszę.
Bolesław téż zdawał się bodaj chcieć umrzeć na swym grodzie z koroną, niżeli ją dać wydrzeć sobie.
Druga wiosna (1080) nadchodziła. Zamek na Wawelu wyglądał jak gród długiém oblężeniem znękany. Na podworcach jego trawa rosła, a dla koni brakło paszy, dla ludzi strawy; z czeladzi coraz ktoś wymykał się i nie wracał. Pilnowano u wrót, nocą spuszczali się z ostrokołów na wały i znikali. Trwoga i niepokój ogarniały najśmiel-