Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 145.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

skłonili głów nawet, u progu stanąwszy zdala — rozglądać się zdawali obojętnie.
Bolesław patrzał na nich oczyma nienawiści pełnemi, oni odpowiadali mu dzikiemi wejrzeniami. Milczenie trwało dość długo.
— Myśmy tu przyszli — przemówił Leliwa, bo czas coś stanowić — kraj się bez pana nie ostoi. Nim my was głodem weźmiemy, może upłynąć kilka miesięcy. Idźcie lepiéj dobrowolnie ztąd, zanim my was wyżeniemy.
— Tak, idźcie sobie na Ruś, pochwycił Kruk, albo i gdzie się wam spodoba — bo tu długo siedzieć nie będziecie — nie.
— Nas dosyć jest, dodał Brzechwa, aby i zamek zdobyć i ludzi wyrzezać — nie muście nas do tego, nie czekajcie na to. My wam wolne wyjście dajemy.
— Węgier wam też sprzyja za dawne posługi, toć i do niego możecie — dodał Leliwa.
Milczał król słuchając jakby nie słyszał. Nigdy nikt jeszcze do niego tak się mówić nie ośmielił. W serce mu miecz wrazili temi słowy. Podparty na ręku śmiał się.
— Jacyżeście to miłościwi nademną! krzyknął — wolne wyjście mi dajecie! wy! mnie!
Nagle mowę przerwał, wstał i innym głosem zakrzyczał.
— Miłościwe pany, won a żywo! bo was jak psów powieszać każę!