Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 192.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

do trumny, na posłanie z chmielu i kwiatów kładziono ciało ojcowskie, potém począł znów cicho, jakby w sobie boleści wstrzymać nie mógł:
— Sześciu ich miałem! Nie byłoż mi na stare lata, by jednego sobie, jak kija do podparcia się zostawić. Wszystkich oddałem królowi i z nim mi oni wszyscy zginęli!
— Któż to wié! — odezwał się Jaromierz. — Wprawdzie głucho o nich, ale żywi są pewnie i wrócić jeszcze mogą!
— Jak? — podchwycił żywo Mszczuj — po co? Czyż nie wiecie, że razem z Bolesławem wyklęci są i wywołani. Stary Odolaj się ich wyparł i przeklął; ziemię, co im przynależeć miała, zabrano i innym rozdano. Nie mają ni po co wracać, ni do czego... Kto wié zresztą, azali żyją!
Jaromierz go nie śmiał, czy nie umiał pocieszać. W tém przysłuchujący się rozmowie, milczący dotąd Bronko Jastrzębiec, rzekł cicho:
— Mówią, że syna Bolkowego Władysław wezwał do powrotu i matkę jego. Kto wié, ażali i nasi z nim nie przyciągną. — Niedowierzająco Mszczuj głową potrząsał.
— A z królem że co się stało? — spytał.
— Różne są mowy — odezwał się Bronko — gdzieś pono przepadł bez wieści. Prawdy nie dojść. Mówią, że oszalał — że uciekł gdzieś, że do Rzymu boso poszedł — drudzy, że w klasztorze pokutę sprawuje...