Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 200.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

byli jeszcze czy czekać mają, czy wchodzić. Jaromierz przez okno dał znak ręką, aby przybywali.
W pustéj izbicy, w któréj jeszcze resztki pogrzebowego łoża niesprzątnięte leżały w pośrodku, na ławach siedzieli wedle starszeństwa stryjowie wszyscy, Mszczuj na ich czele. Na kiju sparty nie spojrzał nawet, gdy weszli i stanęli synowie[1]
Nie podniósł on głosu, Jaromierz odezwał się pierwszy.
— Jakeście się tu zjawić śmieli? — zawołał — dla kogoście wypowiedzieli dziadowi i ojcu posłuszeństwo — z tym sobie trzymajcie i gińcie z nim. Co tu robicie? Wyście nam obcy!
Borzywój wysłuchał gniewnego głosu, pomyślał chwilę i zwolna dobywając kawał pargaminu z za sukni począł:
— Król Bolesław nie żyje — umarł na pokucie w klasztorze. Otrzymaliśmy przebaczenie kościelne, wróciwszy na rozkaz księcia Władysława Hermana, odwożąc mu królową wdowę i syna Bolesławowego Mieszka. Wygnanie nasze z łaski nowego Pana się skończyło, wracamy z wywołania do praw innych ziemian królestwa tego, czyż tylko własna krew i ród odmówi nam łaski i przebaczenia?
Mszczuj podniósł oczy szeroko otwarte i twarz mu się wyjaśniła; lecz inni wszyscy milczeli.
Na stryjach widać było zdumienie wielkie i nie dająca się ukryć niechęć. Znaczne ziemie

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.