Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 203.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Milczeli wszyscy odpowiedzi jego czekając, podniósł głowę stary, spojrzał na Borzywója i stojących za nim.
Ojciec rzekł głosem poruszonym:
— Ojciec pójdzie za dziećmi swojémi. Wyprze się ich ród, za wierność nieszczęśliwemu okazaną, niechże się i ojca wypiera...
Rękę wyciągnął do Borzywoja:
— Sam tu rękę mi daj, chodźmy, a rozstańmy się z rodziną i braćmi i będziemy nowego rodu głową, gdy nas od tego, jako suchą gałęź odcięto...
Jaromierz i ci co przy nim siedzieli z ław powstali, zrobił się szmer; Mszczuj był teraz najstarszym głową rodu...
— Nie może to być, abyś ty nas opuścił! — zaczęto wołać — nie może być! Ty z nami!
— Dzieci dla was się wyrzec nie mogę — rzekł Mszczuj. — Przebaczył im kościół, darował pan, a ród ma być nieubłagany?... Pogańska zemsta ma ciążyć nad nimi?...
Chodźmy ztąd! idźmy!
Borzywój i wszyscy synowie otoczyli starca i nie mówiąc słowa, zbierali się go wyprowadzić z izbicy, gdy we drzwiach szmer się dał słyszeć i w progu ukazał się duchowny.
Był to młody ów Jastrzębiec, którego biskup wrocławski na księdza wyświęcił. On teraz w Jakuszowicach na probostwie siedział; on starego