Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 025.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Brühl jakby się zląkł, ażeby go nie zatrzymano, cofnął się nieco.
— Zwykłem się modlić sam — rzekł — a tam powołują mnie obowiązki, więc darujecie mi.
Wskazał ręką w stronę, od któréj gwar ich dochodził.
Zinzendorf stał.
— Żal mi was — zawołał — gdybyśmy tu pod tém drzewem zanucili pieśń wieczorną: Bóg nasza twierdza, Bóg nadzieja nasza...
— Naówczas — dorzucił paź — posłyszałby to w. łowczy, lub który z podkomorzych króla i nie zamknęliby nas do kordegardy, bo tu jéj niéma, aleby odprowadzili do Drezna pod Frauenkirche i osadzili na odwachu.
To mówiąc ruszył ramionami, skłonił się lekko i chciał iść, ale Zinzendorf zastąpił mu drogę.
— Czy istotnie wzbroniono się tu znajdować? — zapytał.
— Może to was podać w podejrzenie i na nieprzyjemności narazić. Życzę się oddalić. Za Hubertzburgiem jest wieś i gospoda, która da wygodniejszy nocleg, niż pień bukowy.
— Którędyż iść mamy, aby nie wnijść w drogę N. Panu? — zapytał Zinzendorf.
Brühl wskazał ręką i już odchodził.
— Wyminąć gościniec będzie dosyć trudno, panie hrabio; lecz jeśli wam służyć mogę wyprowadzając pod moją opieką na drogę: służę.
Zinzendorf i milczący jego towarzysz pobrali prędko węzełki swe i kije i pośpieszyli za Brühlem, który wcale się nie zdawał rad temu spotkaniu. Zinzendorf miał czas nieco ochłonąć z ekstazy, w jakiéj go Brühl niespodziewanie się zjawiając zastał. Widać w nim było człowieka wyższego towarzystwa i przyzwoitego w obejściu. Ostygłszy zupełnie, przeprosił nawet za to że się tak dziwacznie odezwał.