Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 041.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Paź się nieco zawahał z odpowiedzią.
— W marszałkowskiéj sali.
— Na ciebie służba przypada.
— Wiem, alem się nie opóźnił.
Spojrzał na zegar stojący w kącie.
— Już myślałem — dodał śmiejąc się i z nogi na nogę przechylając Moszyński — że mi ciebie zastępować przyjdzie.
Przez twarz Brühla przeleciał jakby cień, ale natychmiast się wyjaśniła.
— Panie hrabio — rzekł łagodnie — wam faworytom pana wolno chybić godzinę i dać się zastąpić; mnie wysługującemu się i biednemu, byłoby to niedarowaném.
Skłonił się bardzo nizko.
— Zastępowałem nieraz drugich, ale mnie nikt.
— Chcesz powiedzieć że cię nikt zastąpić nie jest w stanie: — podchwycił Moszyński.
— O! panie hrabio, godziż się tak ze mnie biédnego prostaczka żartować? ja się tego uczę, w czém panowie jesteście mistrzami!
Skłonił się znowu.
Moszyński podał mu rękę.
— Z wami — rzekł — wojować na słówka niebezpiecznie, wolałbym na szpady.
Brühl skromną przywdział postawę.
— W niczem sobie żadnéj nie przyznaję wyższości — dodał cicho.
— No, szczęśliwéj służby! — zawołał Moszyński. — ot wasza godzina: do widzenia.
To mówiąc wyszedł z przedpokoju.
Brühl odetchnął. Zwolna skierował się ku oknu. Stanął w niém i zdawał się obojętnie spoglądać w podwórca wyłożone kamiennemi posadzkami i wyglądające jak sale olbrzymie... Tuż