Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 053.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jomym. Przypomniéć sobie tylko nie mógł gdzie i kiedy go widział. Pięknéj postawy młodzian patrzał téż z uwagą na gościa, a po chwili przystąpił doń.
— Jeśli się nie mylę — rzekł — drugi to raz spotykamy się w życiu. Winienem panu żem na drogę wyprowadzony nie popadł w ręce królewskich pachołków jak włóczęga.
— Hrabia Zinzendorf...
— Brat w Chrystusie — odparł młodzieniec — a chociażbyście byli katolikiem, aryaninem, wiklefistą czy kimkolwiekbądź, byleście w Zbawiciela wierzyli i ufali Mu, pozdrowię was zawsze tym wyrazem: brat w Chrystusie.
Gospodarz, który miał twarz surową i brwi ściągnięte dziwnie a zrosłe, co mu wyraz nadawało ostry, jęknął:
— Dajcie pokój marzeniom, hrabio, plewy od ziarna odleciéć powinny, choć na jednéj wyrosły łodydze...
Brühl milczał.
— Cóż na dworze słychać? — spytał gospodarz — myślę że nic innego jak z rana litanią a wieczorem operę; ale zmilczę. Siądźcie mój gościu.
Posiadali wszyscy, Brühlowi widocznie przytomność obcych zamykała usta. Zinzendorf długo i z zajęciem mu się przypatrywał, niby w duszy jego czytał pragnąco, lecz te okna, któremi zajrzéć mógł do wnętrza, oczy piękne Brühla zamykały się przed nim: zdawał się unikać spojrzeń i lękać się ich przenikliwości.
— Prawdaż to że kościół katolicki budować myślą? — zapytał gospodarz.
— Nie słyszałem o tém, tylko jak o projekcie dalekim — odpowiedział Brühl — a wątpię bardzo ażeby król pan nasz, który tyle pozaczynał gmachów, mógł nam o nowym pomyśléć.
— Zgrozaby była! — wyjęknął pastor.