Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 081.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

do kapelusza. Zatrzymała się nieco: Wenecyanin wyciągnął rękę, podała mu małą piękną dłoń od niechcenia... szybko nakreślił na niéj dwie litery.
Spojrzała nań z uwagą, ale jakby ją to nie obchodziło wcale, że ktoś mógł odgadnąć królowę. Postawszy chwilę szła daléj, Brühl jakby nie mogąc się oprzéć pociągnął za nią powoli. Kilka razy zwróciła głowę ku niemu i widząc go uparcie idącego za sobą, stanęła. Wśród zielonych krzewów tuż była nie zajęta ławka, salon ten udawał ogród i wiosnę; królowa usiadła. Wenecyanin stanął. Popatrzała nań długo i skinęła, aby podał jéj dłoń. Posłuszny wyciągnął ją i poczuł jak H. B. paluszkiem na niéj nakreśliła i rozśmiała się.
Zatrzymał się więc przed nią i postąpił krok za pomarańczowe drzewo.
— Że ja was poznałem — szepnął — hrabino, to nic dziwnego, poznałbym was wszędzie i nie za królowę przebraną. W królewskim stroju tak wam naturalnie; lecz że wy mogliście mnie poznać...
— W stroju jednego z Rady Dziesięciu — odezwał się głos z pod maski, a komuż on stosowniejszy jak wam?
— Hrabina jesteś zachwycającą!
Kobieta przyjęła to obojętnie.
— Lecz piękna jak bóstwo starożytne z marmuru, jak marmur jesteś zimną... jak marmur bezduszną.
— Cóż daléj? — zapytała maseczka — mówcie co zabawniejszego: słyszałam to tyle razy.
— A cóż ja wam, hrabino, innego powiedziéć mogę! — zawołał Brühl głosem drżącym — ile razy spójrzę na was, wre we mnie zemsta, kipi gniéw, burzy się zazdrość, a na usta leci przekleństwo.
— Bardzo poetycznie! — szepnęła kobiéta. Cóż daléj?