Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 108.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

swym skierowała się ku drzwiom z O. Guariniem, idącym za nią w téj saméj postawie, w jakiéj go przed chwilą widzieliśmy.

Między pozostałemi panowało milczenie. Brühl na rozkazy czekał, królewicz dawać ich nie śmiał; Sułkowski najśmielszy poruszał się z pewną niecierpliwością. Fryderyk miał jeszcze twarz zakrytą chustką: korzystając z téj bezwładności jego Sułkowski wskazał Brühlowi by wyszedł. Oczy jego padły już były na list Augusta i odgadły go więcéj niż przeczytały.
Zawahał się zrazu przybyły, lecz wprędce chwycił za klamkę, wyjścia jego nie posłyszał Fryderyk. Zostali sam na sam z Sułkowskim: jakby przeczuwszy to, odjął chustkę od oczów królewicz i obejrzał się po pokoju.
— Gdzie Brühl?
— Wyszedł.
— Niech nie odchodzi. Każ mu być tu, proszę!
Sułkowiski chciał się sprzeciwić, ale nie śmiał; wychylił się za drzwi, szepnął coś i powrócił.
— Trzeba po królewsku i po męzku znieść co Bóg zesłał — odezwał się w tonie poufałym. — Królowie nie mają czasu oddawać się smutkom.
Fryderyk ręką rzucił tylko.
— Tajna rada się zbierze natychmiast...
— Więc idź i przewodnicz jéj, ja nie mogę — rzekł królewicz — i niech tu przyjdzie Brühl.
— Ale do czegóż tu Brühl potrzebny? — szepnął z wymówką Sułkowski.
— On? na jego rękach skonał król mój i ojciec, ostatnie tchnienie jego on przyjął. Ojciec mi go polecił, ja chcę go miéć: niech przyjdzie.
— Posłano już po niego — poruszając ramionami odezwał się Sułkowski, nie tając niecierpliwości.