Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 129.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z kieszeni i zażył z niéj szczyptę, podając ją na przywitanie Hennickemu, który nań ciekawie spojrzał.
— No, jakże myślisz; co będzie? — zapytał przybyły, zamykając tabakiereczkę i wsuwając ją do kamizeli.
— Nic nie myślę, czekam i patrzę — odparł Hennicke zupełnie spokojnie.
— Brühl? jak ci się zdaje?
Spojrzeli sobie w oczy...
— Co mówią? — spytał Hennicke.
— Każdy mówi to, czegoby sobie życzył: jedni, że Brühla wypędzą, a bodaj do kalkulacyi pociągną i wsadzą; drudzy, że Brühl innych wygoni, pozasadza i zdusi.
A wam jak się zdaje?
— Ja wam mówiłem, że mnie się nic a nic nie zdaje — odparł Hennicke — jeśli Brühla wsadzą, ja pomogę popychać, jeśli Brühl ich zdusi, pomogę dusić. Dzięki Bogu nie stoję jeszcze tak wysoko, abym padając, kark skręcił.
Przybyły rozśmiał się.
— To rzeczywiście jedyna rozumna polityka wyczekiwanie, a jak najmniéj się mięszać do rzeczy i stać sobie na boku.
— Tak! tak panie radzco Globig — z pół-uśmiechem dodał Hennicke wstając z krzesła — naprzód się wyrywać niedobrze, w tyle zostawać niebezpiecznie, środka się trzymać i na wszystkie strony patrzéć: to rozum.
— Ale — rzekł ciszéj — między nami powiedziawszy, idę z waćpanem o zakład... o co się podoba... stawić nawet jestem gotów moją żonę przeciw młodszéj innéj, bo mnie dziś okrutnie zmęczyła gadaniną, że... (zbliżył się do ucha), że Brühl się utrzyma, a gdy się utrzyma, stawię znowu co chcecie, że z nim nie wytrzyma nikt, i że oto dzisiejszego dnia inaugurujemy panowanie J. K. Mości Brühla I-o, które aby jak najdłużéj trwało, Boga