Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bezwstydna! — zawołała — do tegoż więc doszło, że w swojém mieszkaniu pozwalasz sobie dawać schadzki mężczyznom! w obliczu całego dworu!
— Bo go kocham! — odpowiedziała chłodno córka — tak: kocham go!
— I śmiész mi to mówić! wyrodna!
— Dlaczegożbym nie miała mówić, co czuję?
Hrabina łkała milcząc.
— I myślisz że ja na to dozwolę? że dla téj głupiéj miłości, dla takiego chłystka, który jest ledwie cierpiany na dworze, twoją przyszłość poświęcę? Nigdy w świecie!
— Jam się wcale tego nie spodziewała, ażebym być mogła szczęśliwą i uczciwą — odpowiedziała zimno hrabianka — los mój mogłam przewidziéć z góry.
— Tyś oszalała! — zawrzała matka.
Frania usiadła w krześle naprzeciw niéj, ze stojącego na stole bukietu kwiatów wzięła machinalnie jeden i do ust go podniosła.
Zimna, szyderska rezygnacya biła z jéj twarzy, spojrzenie matki spodziewało się innego wrażenia i cofnęło przelękłe.
— Szczęściem, mógł wyjść nie widziany — poczęła jakby sama do siebie — jutro te drzwi zabić każę, a ciebie zamknę jak niewolnicę... Mogłażem się spodziewać dożyć tego...
Frania wciąż kwiatek gryząc zdawała się gotową na wysłuchanie wszelkich wyrzutów, jakie się matce czynić jéj podobało.
To milczenie prawie pogardliwe dziecka, gniéw jeszcze większy wzniecało w hrabinéj. Zerwała się z siedzenia i wielkiemi krokami chodzić zaczęła po pokoju.
— Jeśli Watzdorf waży się jeszcze raz zbliżyć, przemówić, spojrzéć na ciebie, biada mu! padnę do nóg pani, powiem Sułkowskiemu, zamkną go na wieki!
— Nie spodziewam się, ażeby się na to naraził — odezwała się hrabianka — właśniem mu dziś wszelką odjęła nadzieję; po-