Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 166.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jeśli nie zmieni się nic, jeśli się pan uprzesz, jeśli pani nasza rozkaże, jeśli ja mam zostać ofiarą, pójdę do ołtarza, bo muszę; ale pan wiesz kogo bierzesz, i co cię czeka.
To mówiąc wstała; Brühl słodką nad wszelki wyraz przybrawszy fizyognomią, zbliżył się, chcąc sięgnąć po jéj rękę, ale mu ją cofnęła i rzekła:
— Żegnam pana!
Nie przedłużając rozmowy, minister wysunął się z pokoju. Twarz jego na chwilę zachmurzona w progu, odzyskała pogodę, wesołość i uprzejmość zwyczajną. Niktby był po nim nie poznał, iż zjadł świeżo tak gorzko przyprawne oświadczenie. Zdawało mu się to obojętném, lubo panował tak nad sobą, iż nie okazał wcale, że to go obchodziło.
Krokiem lekkim przebiegł puste pokoje i wychodził już, gdy u progu ostatniego spotkał matkę.
Hrabina Kolowrath nim przemówiła, badała go pilnie oczyma... nie odkryła nic. Pomyślała nawet, że córka umiała ukryć swe uczucia, co jéj było bardzo przyjemném.
— Widziałeś się z Franią?
— Wracam od niéj.
— Jakże cię przyjęła?
Brühl trochę się opóźnił z odpowiedzią.
— Tak jak się przyjmuje kogoś narzuconego, komu się chce dać uczuć, że powinien to wynagrodzić.
— A! macie czas... Ze wszystkich względów nie chciałabym przyśpieszać wesela.
— Ja przeciwnie dlatego, że najlepiéj starać się o serce, gdy się jest pewnym ręki — rzekł Brühl... Małżeństwo zbliża, daje poznać, a mam nadzieję, że hrabianka poznawszy mnie lepiéj i moje przywiązanie...
Lekki uśmieszek przesunął się po ustach hrabinéj.
— Dziś dość — rzekła — cela viendra! Frania jest tak piękna, że jéj nie można nie ubóstwiać, ale ma dumę i energią