Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 182.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Sułkowski się skłonił i chciał jéj rękę ucałować, ale go klapnęła po ramieniu czarnym wachlarzem.
— Daj pokój... stara jestem, to ci smakować nie będzie; ale daj mi gdzie siąść.
Obejrzała się i na piérwszém krześle upadła.
— Muszę odetchnąć: chciałam z wami pomówić na cztery oczy.
Sułkowski stanął przed nią w gotowości do rozmowy. Podniosła ku niemu głowę.
— No cóż? straciliśmy tego wielkiego, wspaniałego, nieodżałowanego Augusta naszego!
Westchnęła, Sułkowski wtórował.
— Szkoda go, ale między nami powiedziawszy, żył dosyć i użył wiele i nadużył... Ja o tém mówić nie mogę: Des horreurs! Cóż teraz będzie z wami, sierotami biédnemi? Królewicz? prawda? nieutulony w żalu? tak? Ja od mojego dworu przybyłam z kondolencyą do niego i mojéj drogiéj Najjaśniejszéj wychowanki.
Pochyliła się nieco i sparła niby wdzięcznie na poręczy krzesła, do ust przykładając wachlarz.
— Cóż słychać? mój hrabio, drogi hrabio? co słychać? Już wiem, że wy należne wam otrzymaliście stanowisko. Cieszym się z tego wszyscy, bo wiemy że dwór nasz na was rachować może we wszelkim wypadku?
Sułkowski się skłonił.
Z tych wyrazów łatwo odgadnąć, iż przybyła była posłanniczką dworu austryackiego. Była to sławna niegdyś nauczycielka królewiczowéj Józefiny, późniéj frejlina, panna Kling, którą posyłano tam gdzie męzkie poselstwo byłoby zbytnio oczy zwracało. Panna Kling była jednym z najzręczniejszych ówczesnych dyplomatów na posługach cesarza.
— Pani już o wszystkiém od Najjaśniejszéj królewiczowéj wiedziéć musi.