Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 196.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nikczemne urąganie — wrzucił Brühl.
— Cóż cię to tak może obchodzić, że pies z za płotu szczeka? — spytała piękna hrabina.
— Drażni mnie.
— Nie spodziewałam się tego... wstydź się.
— Nie wiecie o co idzie.
To mówiąc Brühl, dobył z kamizelki medal, który wziął z sobą i posunął ku hrabinie. Ta obojętnie nań rzuciła zrazu okiem, przypatrzyła się rysunkowi jednéj strony, powoli odwróciła go na drugą; przeczytała napis, uśmiechnęła się, ruszyła ramionami i chciała wyrzucić przez okno, gdy Brühl rękę jéj wstrzymał.
— Potrzebny mi — rzekł.
— Na co?
— Nie puszczę tego płazem — odparł minister. Koncept wyszedł z Saxonii.
Jeśli dozwolimy nicować nasze czynności i nie ukarzemy zuchwalca...
— Znajdźcie go najprzód — szepnęła hrabina — a potém dobrze się zastanówcie, czy, mszcząc się, nie podniesiecie dzieciństwa do ważności, któréj ono nie ma.
— Zanadto sobie pozwalają! — zawołał Brühl. Niedawno Erella trzeba było na ośle wodzić po ulicach, a autora medalu wypadnie zaprosić do Koenigsteinu.
Moszyńska ruszyła ramionami pogardliwie.
— Zemstę, wierz mi, zostaw Sułkowskiemu — rzekła — a w ogóle dopóki musicie panowanie dzielić z nim, starajcie się, aby na jego ramiona spadało wszystko, co drugich boli, na siebie bierzcie, co miłe. Spodziewam się wszakże, iż długo téj spółki z nim nie będzie — dodała ciszéj.
— Jak długo ona potrwa nie wiem — odezwał się Brühl. Mojém zdaniem należy mu dać czas, aby on sam zbytkiem ufności w sobie, i jaką omyłką się zgubił.