Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 201.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiła jeszcze z gniewem największym i lice jéj zapalało się, co ją piękniejszą jeszcze czyniło, gdy zaszeleściała suknia kobieca, i osoba, która już przez kilka chwil wprzódy, wszedłszy pocichu, stała ukryta za chińskim parawanem z laki, który w niéj nie jedno osłaniał, wyszła powolnym krokiem, poważnie na środek pokoju.
Watzdorf osłupiał.
Było coś tak dziwnego w tém zjawisku, że nawet hrabina zadrżała ujrzawszy je.
Wchodząca powoli kobieta, słusznego dosyć wzrostu, niemłoda, z dziwnie przejmującém wejrzeniem i królewską postawą, z twarzą, na któréj wiek nieśmiał zniszczyć nadzwyczajnéj piękności śladów, była ubraną tak dziwacznie, iż ją prędzéj za obłąkaną niż za zdrową na umyśle wziąć było można. Miała na sobie rodzaj szerokiéj togi czarnéj, obszywanéj galonami, ze szkaplerzem dziwacznie w litery jakieś szytym na piersiach. Pas, którym druga suknia spodnia była przepasana, miał na sobie czarno na złocie malowane znaki kabalistyczne i zodyakalne. Na głowie, na czarnych, bujnych włosach rodzaj zawoju, przepleciony pargaminowym szlakiem w hebrajskie zgłoski, z dwoma długiemi końcami spadającemi na ramiona, mało co, białe i piękne okrywał czoło. Piękne swe wyraziste oczy zwróciła na natręta, brwi ściągnęła, wzgardliwie popatrzała nań i odezwała się głosem surowym:
— Czego tu waćpan chcesz? pocoś tu przyszedł? abyś córkę i mnie szpiegował, a potém zabawiał królewicza opowiadaniem, jak wygląda stara Cosel? Nieodrodny synu „chłopa z Mansfeldu“ i bufona, czy i ty mnie prześladować będziesz... Idź precz! idź mi zaraz precz... precz ztąd! Ani mi się waż! Daj mi być z córką samą...
Ręką wyprężoną wskazała drzwi, Watzdorf pomieszany cofnął się. Błysnęły mu oczy, nie rzekł słowa... wyszedł.