Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 204.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pójdę spocząć — rzekła — nie będę przerywała wam konferencyi. Córka Coseli powinna Saxonią rządzić. Rozumiem...
To mówiąc tym samym krokiem majestatycznym, patrząc w górę, powoli przeszła poza stołem i doszedłszy drzwi któremi Brühl przed chwilą do pokoju wszedł, znikła im z oczów.
W progu drugich już po kilkakroć napróżno ukazywało się dziewczę z półmiskiem srebrnym w ręku.
— Ja idę — szepnął cicho Brühl, porywając za kapelusz — nie chcę wam być zawadą. Dzień to nieszczęśliwy, lecz niepoczciwy Watzdorf, który chciał mnie tu niewątpliwie pochwycić, odszedł z niczém: to mnie cieszy.
— Watzdorf miał medal — szepnęła Moszyńska — cieszył się nim; widzę w nim zajadłego nieprzyjaciela. Coś mu przewinił?
— Ja? nic! chyba żem nadto był dla niego grzeczny.
— To zjadliwa żmija, ja go znam — szepnęła Moszyńska.
— To bufon tylko jak ojciec — rzekł pogardliwie Brühl, ruszając ramionami — ale jeśli mi wejdzie w drogę...
— Ten wiersz na medalu, nie jestże podobnym do jego niesmacznych ucinków??
Brühl tylko spojrzał na hrabinę, myśl ta zdawała się go uderzać.
— Każę go szpiegować — rzekł krótko — w takim razie nie długo swobodnie chodzić będzie po świecie.
To mówiąc przycisnął rękę hrabiny do ust, chwycił swój płaszczyk rzucony u drzwi, który w cieniu leżąc mógł ujść oczów Watzdorfa i wybiegł do ogrodu.
Tąż samą ścieżką, którą szedł w nadziei długiéj swobodnéj rozmowy, wracał nazad myśląc już tylko jak się ztąd dostanie do domu, nie będąc postrzeżonym.