Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani — rzekł Brühl głosem słodkim i miękkim — jesteś w swym domu, a piérwszy twój sługa stoi przed tobą.
Chciał przyklęknąć przed nią; Frania powstała nagle, westchnęła, jakby z piersi zrzuciła ciężar i zawołała głosem, w którym smutku nie było:
— Komedyi dosyć mamy dzień cały, z sobą jéj grać nie potrzebujemy: uwolń mnie pan od niéj i siebie. Musimy być szczerzy i otwarcie bądźmy nimi od piérwszego dnia. Zawarliśmy nie małżeństwo, nie związek serca, ale kontrakt: starajmy się go korzystnym dla obu stron uczynić.
Zaczęła przed gotowalnią, nie patrząc na stojącego za nią Brühla, zdejmować wieniec z głowy i długą zasłonę. W głosie wzruszenia czuć nie było.
— Jeśli pan nie życzysz sobie — dodała — aby naszą rozmowę podsłuchiwano, racz się upewnić, żeśmy sami.
— Tego pewien jestem, bo wydałem rozkazy — zawołał Brühl zimno — a moje rozkazy zwykle są szanowane.
Frania nie mówiła nic: z flaszki, stojącéj na gotowalni wzięła dla orzeźwienia się Larendogry i odwilżyła nią skronie.
— Szczęśliwą jak bywają inne kobiéty — mówiła głosem jasnym, stojąc ciągle u gotowalni i rozpinając drobne stroju swego dodatki, Frania — szczęśliwą być nie mogę... ten którego kochałam, nie kryję się z tém, leży w więzieniu na słomie wilgotnéj i niéma promyka słońca, ani niebios widoku... Waćpan kochasz inną, jesteśmy sobie obojętni; chociaż nikt mi nie mówił, na jaką jestem przeznaczona ofiarę, rozumiem to dobrze. Ale chcę życia użyć i użyję go... swobodnie, wszystkich jego przyjemności i rozkoszy. Trucizna musi być osłodzoną; to mi się należy... Lubię przepych i miéć go będę około siebie, potrzebuję roztargnienia, aby nie płakać; wrzawy, aby głosu serca nie słyszéć: wszystko to być musi... Pan mi jesteś obcym, ja panu... możemy być dobremi przyjaciołmi, jeśli zasłużysz na to... Któż