Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 044.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale kogo wybrać — spytał Hennicke.
— Zwątpiłbym o sobie, gdybyś tego nie rozumiał. Za wysoko nie sięgaj, żeby którego z Sułkowszczyków nie zaczepić. Za nizko nie bierz, bo to się nie zdało na nic. Człowieka, co ma stosunki na dworze, nie ruszaj; ale pokaźnych parę...
— A racya? — spytał ex-lokaj.
Brühl się rozśmiał. Czy ja ci potrzebuję racyą dyktować? Słowo głośno wyrzeczone, obraza majestatu; rozumiesz, lub... głupiś... Hennicke.
— Rozumiem — rzekł Hennicke i westchnął.
Brühl się zaczął przechadzać żywo.
— Nie wiem, czy Globiga dziś zobaczę; trzeba, żebyś mu powiedział odemnie, że moich rozkazów nie spełniają.
Na ostatniém polowaniu o włos mały, nie podano petycyi królowi... Szlachcic się zaczaił w krzaku. Na kilka godzin wprzódy przed polowaniem, przejażdżką, wyjściem, drogi powinny byś oczyszczone, postawione warty: żywéj duszy nie można się dać docisnąć... Kto wié, w jakim zamiarze...
— Ja, Ekscellencyo, wszystkiego sam dopilnować nie mogę... a Loss, a Stammer, a Globig, a inni, co robią?
— Hennicke powinien mieć rozum za wszystkich, jeśli za nich chce mieć łaski.
Znowu rozmowa w poufały się szept zmieniła, ale ten trwał niedługo. Brühl ziewał znużony. Hennicke zrozumiał to i wysunął się. Przyniesiono czekoladę. Połknął ją z kilką biszkoptami prędko Brühl, wody się napił i dzwonił już na swojego mistrza garderoby.
W pokoju do ubiérania było wszystko gotowém, tak, że ranny strój nie wiele czasu kosztował. Port-chaise stała u ganku z hajdukami.
Była godzina dziewiąta prawie, gdy minister kazał się wieźć do mieszkania posła austryackiego, księcia Wacława Lichtensteina. Poselstwo naówczas zajmowało jeden z domów