Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 097.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dam ci jednę dobrą radę — odezwał się Brühl — gdy śpiewasz, zwracaj się do króla, patrz na niego, uśmiechaj mu się, bądź zalotną. Gdy on ci poklaśnie, będziesz królową.
— A tymczasem królową stara Faustyna. Król ma nałogi, fe! a nie ma oczów ni smaku. Śpiewa mu głosem ochrzypłym, włosów połowę ma siwych. Cóż z tego? Ona diva a my comparsy?
Z boleścią domówiła tych słów.
— Słuchaj Teresso — rzekł Brühl — nie rozpaczaj, to się zmieni. Faustyna wróci do domu, ty zostaniesz.
— Wolałabym przeciwnie! — mruknęła Teressa i zamilkła nagle.
— Dziś nie ma czasu mówić o tém — odezwał się Brühl — za chwilę, tylko co nie słychać, ktoś zapuka do bramy, niech go stary Beppo wpuści. Nie mogłem swobodnie, niepostrzeżony rozmówić się z Padre Guarinim, przyjdzie tutaj. Daj mu co słodkiego, tylko nie ust twoich, które są najsłodsze, i zostaw nas samych.
Teressa słuchała obojętnie; potém jakby zmuszona do posłuszeństwa wstała z sofki i gnuśnie poszła ku drzwiom, wołając starą matkę, któréj kilka słów szepnęła. Brühl niecierpliwie przechadzał się po pokoju, patrząc w ziemię.
Teressa zwróciła się, spojrzała nań, i poszła nazad na swe miejsce.
Głuche uderzenie do furtki, zaledwie usiadającą poruszyło, wstała gotując się na przyjęcie Guariniego, rozpatrując po izbie, którą sprzątać dopiéro zaczęła.
Żwawy krok dał się słyszéć na wschodach, długa twarz jezuity, nos jego spuścisty i dobroduszny uśmiech dał się widziéć na progu.
Zobaczył krzątającą się Teressę.