Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 101.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz, przychodzę do ciebie: ja! — zawołała, śmiejąc się Faustyna — czekałam próżno, ażebyś ty na zgodę przyszła do mnie; widzę, że ja muszę ci piérwsza podać rękę! E! Teresso moja! myśmy przecie obie włoszki, obie z pod tego pięknego nieba, pod którém pomarańcze i cytryny kwitną i zamiast sobie życie słodzić, my je sobie trujemy. Daj mi rękę, bądźmy siostrami!
Teressa zawahała się, na płacz się jéj zebrało i wybuchnąwszy nim, rzuciła się na szyję Faustynie.
— Jam nigdy nie była nieprzyjaciółką tobie! — zawołała — jam ci nie odebrała kochanka, nie powiedziała złego słowa.
— A! dosyć! dosyć! niech przepadnie przeszłość — odparła Faustyna — nie wspominajmy jéj, weźmy się za ręce i idźmy zgodnie. Życie nasze i tak ciężkie a smutne, trują je drudzy; myśmy nie powinny.
Faustyna westchnęła.
— Przyszłam do ciebie, bo mi cię z duszy żal; ale cóż pomoże dobra rada i dobre słowo? przyjdzie zapóźno, a co konieczne, tego żadna siła nie przemoże.
Zamilkła chwilę; matka Teressy wyszła powoli, ona sama na nizkim stołeczku siadła u nóg Faustyny, podparła się na rękach jak wprzódy i zadumała.
— Ludzie nam szczęścia zazdroszczą — mówiła Faustyna — a my łzy łykać musimy. To nie nasz świat... a na dworze ich, jak na ich lodzie ostrożnie chodzić potrzeba, ażeby się nie pośliznąć i nie paść. Szczęściem ja mam króla, a ten mojemu głosowi będzie wiernym. Dobre stworzenie, które jak do żłobu idzie do swéj loży, a ja mu obrok zasypuję piosenką.
Rozśmiała się, pochyliła do Teressy i pocałowała ją w czoło.
— Ciebié mi żal, tyś wpadła w ręce. Albuzzi...
Zniżyły głos. Teressa obejrzała się bojaźliwie i szepnęła cicho i ostrożnie: ja się własnéj matki boję!