Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 111.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Mimo wstrząśnięcia, jakiego doznał, niktby go z jego twarzy nie wyczytał; gotowało mu się wewnątrz, ale się uśmiechał obojętnie.
W salonie zastali stojącą piękną panią Brühlową. Właśnie wracała z asambli u królowéj, które zwykle trwały od godziny 4-téj do 6-éj po obiedzie. Strojna była i jaśniejąca pięknością, która więcéj dziwiła niż ujmowała. Coś dzikiego błyskało w jéj oczach, coś okrutnego śmiało się czasem w ustach, jakiś niepokój ogarniał patrząc na nią. Było to odbicie tego niepokoju, jaki w jéj duszy panował.
Spojrzała na Sułkowskiego.
— Przychodzę się pamięci pani polecić, — z pewną niedbałością pańską rzekł obojętnie, trochę głowę uchylając Sułkowski — wiesz pani zapewne, że jadę. Smutno mi tak miły dwór opuszczać, ale są konieczności. Szczęściem spodziewam się, że to nie potrwa długo.
— A! — odezwała się piękna Frania — a! słyszałam właśnie u N. pani na cercle, że hrabia nas osierocasz. Niezmiernie mnie to zdziwiło.
— Mąż pani o tém nie wspomniał? — spytał Sułkowski.
— Mąż! — minkę strojąc dziwną zawołała pani Brühlowa — mój pan mąż tak jest zajęty, że czasem po miesiącu się z nim nie widujemy, mieszkając w jednym domu. Jam zmuszona o nim się od obcych dowiadywać.
— Powinnaś go pani skarcić za to!
— A! nie — zaśmiała się szydersko Frania — on swobodny, ja także; czy może być co milszego w małżeństwie? Nie mamy czasu się sobą przesycić, i dlatego bardzo jesteśmy szczęśliwi.
Spojrzała szydersko na męża; Brühl wesoło to brał i śmiał się jak mógł najnaturalniéj.
— A hrabina zostaje? — zapytała Brühlowa.