Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 115.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W kilka miesięcy po wyjeździe Sułkowskiego, szarym wieczorem zimowym O. Guarini wszedł do królewskiego gabinetu. Była to godzina o któréj zwykł był August III udawać się do królowéj, na operę, słuchać muzyki, lub strzelać do celu.
Strzelanie do różnych stworzeń było mu ulubione, że niekiedy zdechłego konia rzucono pod murem, a gdy się błędne psy cisnęły do padła, Król J. Mość z muru do nich palił. Że zaś psówby w końcu zabrakło, nie zabijano je na śmierć, kaleczono tylko, aby pozdrowiawszy, znowu się na podobny podwieczorek zbierać mogły.
Tego dnia jakoś i strzelania nie było, i opery nie zapowiedziano, i do królowéj na muzykę August nie spieszył. Dwa razy przychodzili szambelanowie, odprawił ich mrucząc. Był to znak bardzo złego humoru. Dano natychmiast wiedziéć o tém Ojcu Guariniemu, który do króla pospieszył.
On jeden mógł z niego coś dobyć, innym się to nie udawało. Stary księżyna wszedł z tą swą spokojną miną, zawsze wesołą lub do uśmiechu skłonnną.
Król nań chmurno popatrzył i głowę odwrócił.
Pomimo zimnego przyjęcia, Padre usiadł na taborecie i podparłszy się na ręku odezwał:
— Czy wolno spytać W. Kr. Mości, co tak zasępiło jego czoło? Wierny sługa się tém martwi.