Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 137.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To, co najgorszego stać się mogło — odezwał się Ludovici. — Nieprzyjaciele pańscy oskarżyli go, królowa na czele, Guarini, hr. chytry Brühl... nie mam co goryczy sączyć po kropelce: jesteśmy zgubieni...
Sułkowski, który nań patrzył jak na człowieka coby zmysły postradawszy prawił od rzeczy, ruszył ramiona i rozśmiał się.
— Co ci się śni? co ci się śni?
— Dałbym wiele, ażeby to snem być mogło — mówił daléj radzca tonem ponurym. — Nie czas się łudzić, należy się ratować, jeżeli ratunek jeszcze możliwy. Przybyłem, wykradłem się, ważąc życie, aby was ostrzedz. W bramach straże, w domu szpiegi... jeżeli przyjedziecie do Drezna tak że was w bramie poznają, nie dopuszczą was do króla nawet. Takie są rozkazy!
— Ale to nie może być! — gwałtownie wybuchnął hrabia — to głupia mistyfikacya, któś ci naplótł niedorzeczności, a tyś dobrodusznie mu uwierzył. Niéma na świecie człowieka, coby mi mógł serce króla odebrać. To proste niepodobieństwo, to bałamuctwo, to nikczemne kłamstwo! Ja się z tego śmieję! Mnie, mnie do króla nie dopuścić? Ludovici, tyś zmysły postradał...
Radzca ręce złożywszy stał, patrząc na ministra z pewnym rodzajem politowania.
Sułkowski począł się przechadzać po pokoju żywo, śmiejąc się niekiedy sam do siebie.
— Skądże ty te głupie plotki pobrałeś? — zapytał.
— Ale z najlepszego w świecie źródła — rzekł powolnie grobowym głosem Ludovici. Dałem słowo że nie odkryję tego, czy téj, co mnie przestrzegła i jechać kazała. To co mówię, jest najświętszą prawdą.