Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 183.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cił, lub sam, mimo zakazu, nie przekradł się do zamku. Wiedziano o stosunkach jego z O. Voglerem, a choć jezuita rzadko bywał dopuszczany do króla, jako duchowny miewał wszelkiego czasu posłuchanie.
W gabinecie czekał Hennicke, dosyć poufale rozparłszy się na krześle. Wprawdzie ruszył się na widok ministra, ale znać było że go sobie lekceważył i że potrzebniejszym był on Brühlowi, niż Brühl jemu.
— Cóż tak pilnego — z wyrzutem począł minister — ludzie mogą sądzić że się coś stało?
— A! niech tam sobie sądzą — niecierpliwie odrzucił Hennicke — wasza ekscellencya bawisz się a ja pracuję; ja nie mogę dogadzać fantazyom jego.
— Coś ty oszalał?
— Ja? — zapytał spokojnie Hennicke.
— Zapominasz się! — zawołał Brühl.
Hennicke rozśmiał się.
— No no, dajmy temu pokój ekscellencyo, dla wszystkich możesz być wielkim człowiekiem, ale dla mnie...
Machnął ręką.
— Cobyś wasza ekscellencja znaczył bez Hennickego?
— A ty bezemnie? — zawołał trochę gniewnie Brühl.
— Ale ja jestem widelec, którym każdy minister musi jeść: to co innego.
Brühl złagodniał. No, cóż tam? co? mów?
— Cobyś mi miał wasza ekscellencya dziękować, to burczysz. Hennicke był lokajem to prawda, ale właśnie dlatego że nim był nie lubi przypomnień dawnych.
To mówiąc rozwijał papiery.
— Ot co przynoszę: Ludovicego upoiłem, zapewniłem że go zrobimy radzcą tajnym w departamencie i ręczę że takim tajnym będzie, iż nikt w świecie o tém się nie dowié! cha! cha!