Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— W. Kr. Mość pozwolisz bym tę niemiłą sprawę zakończył — rzekł, wtrącając się żywo. — O. Guarini wié o wszystkiém.
— A! wié! to dobrze! I zwrócił się król do Ojca. A co mówi?
Padre ramionami ruszył.
— Co pan mówi miłościwy! — odrzucił śmiejąc się — a ja! jam kapłan, ksiądz, mnie się niegodzi.
Nastąpiło milczenie, August oczy spuścił w ziemię; Brühl się uląkł nieco: szło wszystko w odwłokę.
— Za życia najjaśniejszego rodzica, Augusta Mocnego — podchwycił — Sułkowski byłby już na Königsteinie.
— Nie nie — rzekł August; ale usta mu się ścisnęły i zbladł, popatrzał na Brühla, wstał, przechadzać się zaczął.
Guarini z rękami złożonemi stał wydając westchnienia głębokie.
— Nigdy nie nastawałem na obchodzenie się surowe z nikiem — rzekł Brühl — byłem i jestem za przebaczeniem, ale tu są ślady takiéj niewdzięczności, takiego zdradziectwa.
Jezuita oczy w niebo podniósł i westchnął raz jeszcze....
Oba oni z Brühlem śledzili najmniejszy ruch króla i nie wiedzieli co sądzić. Nigdy może nie był tak zagadkowym. Znając go byli pewni iż przemódz i zwyciężyć potrafią, ale szło o to, aby nie nużyć Augusta, bo zmęczony miał zawsze długo żal do tych co go nudzili. Brühl spojrzał na Guariniego oczyma nagląc aby dobijał poczętego targu. Padre odstrzelił podobném wejrzeniem zdając to na ministra. August na podłodze nogą miął rozesłany kobierzec i prostował, o czém inném myśląc.
— Co W. Kr. Mość rozkaże? — spytał natarczywie Brühl.
— Gdzie? jak? co? — mruknął król.
— Z Sułkowskim...