Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 015.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szukać i zasiłku, a ten, rozgniewany, że go dawniéj nie słuchano, ani przyjąć, ani mówić, ani wspomódz, ni znać nie chciał i drzwi im swe zamknął.
Tymczasem spodziewanéj wyprawy, na któréj się wszelkie opierały nadzieje, jakoś wcale słychać nie było. Król Bolesław, szeroko zawładnąwszy ziemiami słowiańskiemi, od Dunaju do Bałtyku panując, nowych wojen ani potrzebował, ani żądał. Henryk II, cesarz, w pokoju z nim wrzekomym był, drudzy téż obawiali się wypróbowanéj Szczerbca siły.
Na dworze w Jaksowym borze coraz puściéj być zaczynało, ludzie uciekali od podupadłych.
Właśnie zima się była w końcu listopada na dobre ustaliła, śniegi nawet upadły i trzymały się już, najlepszy czas do łowów nadchodził. W nich dwaj bracia jedyny ratunek znajdowali i pociechę. Dniami i tygodniami siedzieli w puszczach i lasach, a no kiedyś przecież i do domu zajrzéć trzeba było, aby w ciepłéj izbie odpocząć.
Dnia tego, gdy się nasze rozpoczyna opowiadanie, Jurga i Andruszka z nieodstępnym szwabem i ludźmi do łowów właśnie się na dworzec przywlekli, oba chmurni, bo myśliwstwo się téż nie wiodło, spocząć jakiś czas doma zamierzali. Rozpalono więc ogień w wielkiéj izbie i służba się krzątała. Gwidon był do koni zszedł, nikogo w izbie, oprócz dwóch braci.