Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 016.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Niegdyś oni wesołymi być umieli, wszystko w nich dobrą myśl obudzało, przygody co najtrudniejsze do przebycia witali ochoczo. Teraz oba milczeli posępnie, patrząc na ognisko, to z ukosa na siebie.
Nie odzywał się żaden, bo powiedzieć dobrego nic nie mógł, złego nie chciał.
Trwało to dosyć długo, gdy się młodszy Jurga odezwał zcicha.
— Co tobie, Andruszku?
— Chciałem spytać, co tobie Jurgo? — odparł drugi. — Jeszczem cię ja takim nie widział.
— A ja ciebie, bracie.
— Bieda u nas...
— Bieda...
— Wojnyby nam trzeba...
— Król ociężał, już mu się na nią nie chce i nie zbiera... Lepiéj mu w Poznaniu siedzieć, rycerzy przyjmować i zastawiać stoły...
— Bieda...
Westchnęli oba.
Szwab, który przed chwilą do izby powróciwszy, u progu stał i słuchał, odezwał się, gdy zamilkli Jaksowie.
— Na biedę sobie u nas ludzie radzić umieją, gdy głupi pokój trwa nadto długo...
Spojrzano na niego.
— Trudno rycerstwu dać mieczom w pochwach