Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 018.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Andruszka niechętnie coś zamruczał.
— Ludzie téż prości, co mieczów nie mają, ledwie pałki nasiekiwane, a i ci, zastąpiwszy gościniec, nieraz z tych włóczęgów ściągali daninę... Takie to polowanie jak inne, tylko skórka lepsza...
Jurga się rozśmiał, oczy mu błysły.
— Lepsze to łowy niż na jelenie — rzekł żartując — bo te złotych rogów nie mają, a kupcy trzosy wożą nabite...
— Ho! ho!.. — wtrącił coraz się ośmielając szwab — nie jeden z nich przy sobie więcéj ma srebra i złota, niżeli król posłał prusakom na wykup ciała świętego Adalberta... Wożą go w sztabach, w bryłach, w pieniądzach i różnych kosztownościach... Jest się u nich czém pożywić.
Andruszka słuchał w ogień ciągle patrząc, namarszczony i nierady.
— Milczałbyś! — zawołał w końcu — na co ludziom darmo robić oskomę... Mieliśmy i my złota i srebra dosyć, powróciwszy z wojny, a teraz go i pruszyny nie znajdzie, chyba na rękojeści u mieczyka...
— Hej! hej! — westchnął Jurga — gdzie się to wszystko podziało...
— Źli ludzie rozchwytali, a dobrzy rozdarowali — rzekł szwab. — I od tych, co po pijanu rwali, siłą mocą odebrać nie byłoby grzechu... Zresztą, od biedy, kościołowiby się téż z tego coś dało...