Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 019.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jurga wstał i wzdychając ciężko, chodzić zaczął po izbie. Piękna Sieciechówna przyszła mu na myśl, nie było jéj teraz gdzie przyprowadzić i czém obdarzyć...
— Mnie już tak dokuczyło to głupie ubóstwo i ta pustka nasza, że gdyby mi się jaki grek nawinął, nie ręczyłbym za siebie... Andruszka, jako dobry brat, widząc mnie przy robocie, takżeby samego nie zostawił... hę?
— Plugawa rzecz... lepiéj wojny czekać... — rzekł starszy.
— Choćby się i nie chciało, tać musimy — dodał Jurga — grecy jak zwierzyna po lasach się nie włóczą... Łacniéj tura niż greka dostać...
Szwab się śmiać począł z kąta.
— Właśniebym ja — odezwał się — mówił panom o czémś podobném, gdybym już co napytanego i napatrzonego nie miał...
Oba Jaksowie zerwali się nagle i przyskoczyli doń. Myśliwska i wojacza żyłka w nich zagrała, podrażniona głupią mową. Może im nie tyle o zdobycz szło, co o samo polowanie.
— Mówże — krzyknął Jurga, rękę mu kładnąc na ramieniu — wiesz co? gadaj!..
Szwab, który był krępy, niepozorny, wyglądał zdala jak prosty parobek i zwykle twarz miał jakąś bezmyślną; gdy się czémś rozpalił, zmieniał nagle oblicze. Małe oczki mu się iskrzyły jak u kota, usta śmiały, a włos, nawpół siwy,