Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nas, w niemiecką ziemię, zobaczyliby, że i największego rodu duki i komesy w to się wolnego czasu zabawiają. Ci obcy, co się włóczą, ladajaki gmin, wyzwoleńcy, niewolnicy, mieszczuchy, ladajaka drużyna. Na wilka czy na nich polować wszystko jedno. Nie wiadomo, w jakiego to Boga wierzy. At... i nikt się za to nie ujmie... Przepadło ta, przepadło!.
Oba bracia wysłuchawszy, nie odpowiedzieli ni słowa, szwab zmiarkował, że nasienie zejdzie późniéj i trochę przycichł, jakby mu to było obojętne.
Podano wieczerzę niewykwintną, bo i adwent się już był rozpoczął, a mięsa niewolno było używać. Kasza i ryba go zastępowały, nad piwo mdłe innego napoju nie stało. Skosztowawszy go Jurga otarł wąsy i splunął.
— Liche pomyje — rzekł — ani to w żołądku zagrzeje, ani w głowie nie zaszumi, lepszy miód stary i wino. A zkąd je, u licha, brać?..
Andruszka téż, co lepszy napój lubił, usta wykrzywił. Szwab siedział w końcu stołu.
— He! he! — ozwał się — byłoby za co wina sprowadzić i miodu nasycić, żeby się dobre polowanie udało. Za złoto wszystkiego dostać...
Bracia pospuszczawszy głowy siedzieli, jakby nie słysząc.
Pod koniec wieczery[1] Andruszka wstając spytał, jakby od niechcenia.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wieczerzy.