Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 041.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Naówczas stary przyjmował duchownych ze czcią wielką, jaka im należała, milkły na czas pieśni, wynosili się do lasów dziadowie. Janko stawał się z księżmi pobożnym, chociaż, byle oni za wrota, wszystko znów do starego porządku wracało. Nie było na to sposobu.
W przekonaniu Jaksy to co było, mogło się jakoś pogodzić z tém, co nastawało, rad był przynajmniéj oboje połączyć, bo mu przeszłości dusznie żal było. Pobłażał téż pocichu tym, co z nią trzymali, przez szpary patrzał, gdy po lasach, na uroczyskach ciała palono i tryzny odprawiano, gdy na Kupałę gromady ognie rozkładały i „stadem“ chodziły szalejąc.
Dziady i gęślarze byli i jego najmilszymi gośćmi, a że o tém wiedzieli, z całego świata się tu wlekli i siadywali długo, bo pod jego dachem byli bezpieczni. Nieraz, gdy mu pieśni dawne nucono, Jaksa się spłakał, łzy otarł pocichu i westchnął i klął piorunem, ale tego nie słyszał nikt, jeno jego dziadowie. Mimo to nowéj wiary obowiązki spełniał ściśle, posty zachowywał, do kościoła jeździł póki mógł, a synów do pobożności nakłaniał.
Dla dzieci postaremu był surowym. Matki już one dawno nie miały. Czeszka Drahomira, jedyna żona Janka, zmarła mu jakoś wprędce po przyjściu na świat synów, a potém się już nie żenił. Synowie Janka stryjecznych prawie rówieśnikami