Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli tak jest — odparł w końcu cicho — jeśli prawda, a król się nie zmiłuje nad nimi, dać będą musieli szyję. Na Jaksów cały ród padnie hańba i sromota niezmazana...
Załamał dłonie stary.
— Co czynić... — mruczał — co czynić?.. o miłosierdzie prosić dla łotrów, czy za cudzą winę hańbę ponosić?.. A zdaż się u Bolesława błaganie? a pomogą u niego łzy i prośby?..
Zamyślony długo w ziemię patrzał, potém skinął, aby mu sługę starego przywołano.
Ten gdy wszedł i rzuciwszy się na ziemię czołem bił, bo człek był niewolny, z płaczem potém szeroko jął opowiadać, jak się to stało.
Tém lepiéj mógł opisać wszystko, bo choć niemłody, ale krzepki i sprawny, należał do tych co z Jaksami u mostu byli, kryć się z niczém nie widział teraz potrzeby.
Dowiedział się więc Jaksa, jak się to nieszczęście stało, kto był jego pierwszą przyczyną. Puściły mu się łzy milczące, odprawę dał człowiekowi ręką i siedział w myślach zatopiony jak martwy.
Syn stał czekając na rozkazy, ale ojciec ani się zwracał ku niemu, jakby zapomniał o nim. Potém, do siebie sam niby, począł mówić z bolu się zachodząc.
— Niechaj giną łotrowie... niech przepadają marnie!.. niech kąkol idzie na ogień, aby czyste