Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 051.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

grodu, gdy na gościńcu ten sam Drogosz, którego król po Jaksów posyłał, wyprawiony gdzieś znów przez niego, spotkał się z żałobnym pochodem. Był on téż Miklaszowi z wyprawy ruskiéj dobrze znanym i przyjaznym. Zrazu osłupiał na widok jadącego nieboszczyka, ale wnet mu Jaksa wytłumaczył, jakie od ojca otrzymał przykazanie.
A że właśnie w tém miejscu, gdzie się spotkali, znużonym koniom popaść było potrzeba i szopa się z gospodą trafiła, w któréj mogli ognia rozpalić i ogrzać się nieco, weszli do niéj razem. Pierwszém było słowem Miklasza spytać, co się działo ze stryjecznymi.
Drogosz ciężko westchnąwszy, zmilczał, znać było, że dobrego nic do powiedzenia nie miał.
— Gdybyście nie wiem jak spieszyli — rzekł w końcu — nie wiem i nie ręczę, ażali na czas dla ocalenia ich traficie. Gdym ich obu na gród przywiózł, król na oczy ich widzieć nawet nie chcąc, natychmiast do ciemnicy wrzucić kazał.
Dowiedziała się królowa, pani miłościwa a pobożna — mówił daléj — królowa, któréj każda kropla krwi przelanéj drugie tyle łez kosztuje... święta i dobra pani nasza... pospieszyła więc do króla... Myśmy ją wszyscy o to prosili, boć żal srogi takich dwu rycerzy postradać, za jednego tam jakiegoś zadławionego greka. Prosiła królowa na kolanach... błagali inni... pono nadaremnie... Tymczasem mnie król wysłał precz... nie wiem,