Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

grążony w smutku, z rozpaczą na twarzy, domyślili się wszyscy, iż i trup nie mógł nic.
Szmer jakiś smętny, bolesny przebiegł z ust do ust, niewiasty sobie oczy poskrywały, mężczyźni, nie śmiejąc nic rzec, z posępnemi twarzami oddalać się zaczęli.
Miklasz namyślać się zdawał, wreszcie, choć go wielu towarzyszów, stojąc mu na drodze, zaczepiało słowy i oczyma, milczący poszedł do konia, siadł nań i ludziom znak dał, aby za nim nazad jechali.
Już siedząc nawracał, gdy z dworca królewskiego wyszedł opat Aron, przed którym co żyło usuwać się, kłaniać nizko poczęło. Niektórzy biegli, cisnęli się i przyklękając w rękę go całowali. Widać było, jak bardzo szanowano królewskiego ulubieńca.
Żywym krokiem podszedł opat ku Miklaszowi.
— Stój — rzekł — miłościwy pan a król nasz dla winnych tylko jest surowym... łaskiście jego nie utracili. Pogrzeb ojca waszego kazano na zamkowym odbyć kościele... Jedźcie wprost do tumu...
Miklasz słuchał milczący.
— Ojcze mój — rzekł — to uczynię ze zwłokami rodzica mojego i pana, coby on z sobą żyw uczynił, gdyby mu król dla rodu jego miłosierdzia odmówił. Powiozę je ztąd... powiozę do pierwszego cmentarza i złożę w pierwszym ko-