Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 067.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

komnaty zaglądały pocichu, nie dając znać o sobie najmniéjszym szelestem i nie przerywając spoczynku. Izba królowéj, któréj ściany całe zawieszone były obiciami, przez nią szytemi, pełną stała oznak i godeł pobożnych. Krzyże na wszystkich stołach u ścian widać było, kropielnica bronzowa wisiała u drzwi. Królowa ocierając łzy, długoby tak w myślach zatopiona pozostała, na siedzeniu w nieruchomém odrętwieniu, gdyby w téj chwili z za zasłony stłumiony płacz nie dał się słyszeć.
Głos ten poruszył ją i przestraszył, tak, że nagle się zerwawszy, pobiegła do drugiéj izby, w któréj już znowu cicho było. Odsłoniwszy oponę, ciekawemi oczyma poczęła się po niéj rozglądać.
Druga komnata, przytykająca do téj, w któréj królowa Emnilda przy pracy dnie spędzała, mieściła zwykle gotową na rozkazy służbę jéj niewieścią.
I teraz téż nie było tu nikogo, krom trzech młodych dziewcząt, z których dwie cuciły trzecią, napoły omdlałą na ławie u ściany. Ujrzawszy królowę wchodzącą, zapłakana z trudnością podnieść się usiłowała, dwie jéj towarzyszki stały pomięszane i milczące. Królowa zdawała się nie pojmować, co tu pod jéj bokiem stać się mogło. Szła ku osłabłéj, gdy ta nagle, składając ręce i podnosząc je do góry, padła przed nią na kolana.